Dostojewski "Białe noce" Wpierw dostrzegłam brak mleka pod drzwiami, a dopiero potem zauważyłam, że niebieska żarówka oświetlająca numer domu - świeci się także w dzień. Dość często gdy wyjeżdżał zostawiał ją włączoną na stałe, jakby pragnąc zaznaczyć swoje miejsce na ziemi. Minął termin płacenia czynszu, a on się nie pojawił. Do tej pory nie zdarzyło się, by spóźnił się z płaceniem. Poszłam do ogródka i przez opuszczone żaluzje próbowałam zajrzeć do środka. Wzięłam zapasowe klucze do sutereny, ale nie były potrzebne. Drzwi były zamknięte tylko na klamkę. Jego klucze leżały na parapecie okna. Nie zostawił po sobie żadnych rzeczy. Jedynie na ścianie wisiało nasze zdjęcie zrobione pod kościółkiem w Mikulowie, zaświadczając że Andrzej nie był tylko snem. Nic więcej. Tak jak się nagle pojawił, tak nagle zniknął. Nie potrafiłam nic zrozumieć, czemu nie pożegnał się. Po chwili wzruszyłam ramionami i odwróciłam się na pięcie, by wyjść. Mój wzrok padł na nieużywany od dawna piec węglowy. Drzwiczki były otwarte. Podeszłam, aby je zamknąć. Przez szparę w pękniętych fajerkach dostrzegłam jakieś kartki. Wyciągnęłam nadpalony zeszyt. To był jego pamiętnik. Prawdopodobnie chciał go zniszczyć, ale ten piec nigdy nie funkcjonował należycie. Brulion nie spalił się całkowicie, część kartek była jeszcze czytelna. Usiadłam na piecu brudząc spódnicę i zaczęłam wertować kartki usmarowane sadzami. Śmierć Stefana zmusiła mnie do szukania lokum. Właściwie to potrzebowałem tylko przechowalni książek. Wczoraj znalazłem 'umeblowany pokój', w którym bałem się usiąść na rozpadającej się kozetce, by nie złapać syfa. Na tymczasowy magazyn dla książek jakoś się nadawał. Zapłaciłem pijanym właścicielom za miesiąc z góry. Zawiozłem tam pościel, ale nawet nie rozpakowałem z plastikowych worków, aby karaluchy nie miały dostępu. Dziś natrafiłem na dwa interesujące ogłoszenia: na Saskiej Kępie z centralnym ogrzewaniem i we Włochach. Tego potrzebowałem: dobrej dzielnicy i dobrych warunków. Umówiłem się na Saskiej Kępie na 16-tą. Pod drugim telefonem zgłosiło się "biuro pośrednictwa wynajmu mieszkań". Oferowali świeżo odremontowana kawalerka w prywatnej willi z ogrodem. Oglądanie Włoch o 14. Pojechałem. Rozsypujący się dom z obskurną klatką schodową, zasypaną odpadającymi ze ścian resztkami dawno wyblakłej farby, wywołałby odruchy wymiotne nawet u pijaka w stanie delirium. Do takich mieszkań musiano zapewne przesiedlać świeżo wypuszczonych z więzienia przestępców po odbyciu wieloletniej kary więzienia - myślałem schodząc się po brudnych schodach pozbawionych poręczy. "Kawalerka" mieściła się w suterenie. Składała się ona z pustego pokoju, w którym jedynym sprzętem była stara, wysłużona kuchnia węglowa z wypadającymi drzwiczkami i rdzą nieudacznie przykrytą grubą warstwą srebrnej emalii. Wypaczone drzwi do łazienki nie domykały się ukazując przedpotopową, żeliwną wannę wspartą na cegłach. Pachniało starym grzybem i świeżą jeszcze farbą. Stałem pod oknem patrząc z perspektywy grobowca, na kamienicę naprzeciwko, z której tynk dawno już odpadł wielkimi płatami. To miejsce było wymarzonym schronieniem nadającym się W głębi pokoju pośredniczka wynajmu mieszkań piskliwym głosem zachwalała zmyślone zalety mieszkania w piwnicy. Zatęskniłem do kawalerki na Saskiej kępie. Jaka by ona nie była i tak będzie sto razy lepsza od tej rudery. Właścicielka nie potrafiła pokryć uśmiechem rozdrażnienia tą sytuacją. Mimo młodego wieku, którego nie można było określić, pasowała do tej rudery jak pies do właściciela. Niedbałość stroju starej dewotki, wspaniale współgrała z zaniedbaną urodą. Nie zaprzepaściła najmniejszej szansy oszpecenia się, a całe to dzieło samounicestwiania dopełniał wysoko upięty kok. Garbiła się w geście kryjącym piersi, jakby chcąc ukryć wszystko co mogłoby być piękne, albo chociaż kobiece. Jej postawa wskazywała, że musi się nienawidzić z taką samą pogardą jaką odczuwała do suteryny, którą pragnęła wynająć. Poczułem złość, że kłamliwym ogłoszeniem ściągnęła mnie tu, abym oglądał ruderę zachwalaną jako skarb. Już chciałem jej to powiedzieć z taką złośliwą jadowitością, by wywołać u niej wściekłość. Lecz nagle słowo 'skarb' nabrało magicznej mocy. Przypomniała mi się legenda z dzieciństwa, o człowieku, który całe życie szukał skarbu i na starość znalazł go tam gdzie się urodził. Popatrzyłem na właścicielkę. Jakaż ona mogłaby być piękna! Ile słonecznego uroku mogło się kryć w tej kobiecie pozbawionej codziennej porcji ciepła i serdeczności. Czego szukałem tyle lat? Skarb był ukryty tuż obok miejsca gdzie spędziłem dzieciństwo? Ja też zatoczyłem krąg życia? Zapragnąłem usłyszeć jej głos. Zapytałem o powierzchnię lokalu i zdyskredytowałem jej odpowiedź. Natychmiast odebrała to jako atak na swoją osobę. Byłem oczarowany. Więc tak wygląda skarb! Negocjowałem każdy drobiazg, aby móc widzieć wściekle roziskrzone oczy, będące jedyną szczeliną prowadzącą w głąb jej duszy. Gdyby zażądała potrójnej ceny, zgodził bym się bez namysłu. Tak oto ma wyglądać moja Próbowałam się domyśleć jak kończyło się to zdanie, zanim zniszczył je ogień. Brulion wypadł mi z rąk i kartki rozsypały się po podłodze. Nie byłam w stanie ułożyć ich w kolejności pisania. Gdy po raz pierwszy zobaczyłam Andrzeja, do głowy by mi nie przyszło, że kiedykolwiek będę w stanie polubić tego faceta. Wydał mi się obleśny i głupi. Robił wrażenie jakby prowadził jakieś ciemne interesy dzięki którym stał się nachalny i złośliwy, a przez to odpychający. Kłócił się o każdy metr kwadratowy powierzchni i o każdy dolar czynszu. Najchętniej bym go olała ciepłym moczem, ale potrzebowałam sublokatora. Zbyt dużo wydałam na renowację kawalerki, by teraz stała pusto. Prawdopodobnie potrzebował małego lokum, w którym mógłby zdradzać swoją żonę lub spotykać się z kumplami w celu omówienia lewego geszeftu. Nic mnie to obchodziło. Płacił bez szemrania z góry, za pół roku, żywą gotówką. To była jego jedyna zaleta. Dziwiły jego czyste paznokcie i delikatny zapach Envergure. Jeszcze jedno psuło spójność mojego wyobrażenia o nim - niebieskie oczy, otoczone zmarszczkami kurzych łapek, uśmiechające się serdecznie. Dziś przyszła po czynsz. Jak co miesiąc. Znów przez cały następny tydzień będę wspominał te kilkadziesiąt minut. Wczoraj 'pucowałem jak umiałem' swoją piwniczkę, by zniknął najmniejszy nawet ślad kurzu. Ustawiałem w kątach talerze ze świecami, zapaliłem kadzidełka, a bukieciki stokrotek powstawiałem do kieliszków od szampana. Herbatę zalałem wrzątkiem, dopiero gdy usłyszałem jej kroki na schodach. Cieszy ją, że polubiłem to mieszkanie. Zapewne ona też dobrze się tu czuje, od czasu, gdy zauważyła, że jestem w stanie zrozumieć jej emocje bez zadawania krępujących pytań. Czytałem jej wiersze Leśmiana, szczególnie te, na które nie zwróciła uwagi, także ukochanego przeze mnie "Alkabona". Rozmawiamy prawie o wszystkim. Moim tabu jest - to co do niej czuję. Gdybym wyznał jej miłość - zamknęłaby przede mną raz na zawsze swoją skorupkę z kompleksów. Ile jeszcze miesięcy, będę musiał to ukrywać? Na razie nic nie widzi i mogę sobie jeszcze pozwolić na powłóczyste spojrzenia, tak jakbym rozmawiał z niedowidzącą. Gdyby nawet była niewidoma, to też bym ją pokochał... Drugą niezgodnością z wyrobionym obrazem 'zakapiora', była pierwsza wizyta u niego. Zmniejszając pomieszczenie ustawieniem regałów na książki z dala od ścian - stworzył wrażenie przytulności. W rogu pokoju, jak nietoperz na ścianie jaskini, wisiał drewniany świątek. Gdy przyjrzałam się tytułom zgromadzonych woluminów, zdziwienie przerodziło się w zmieszanie. Oczywiście seks zajmował poczesne miejsce w jego księgozbiorze, ale nie w postaci porno, w większości były to naukowe lub popularnonaukowe opracowania. Cały regał zajmowała psychologia. Dużą część przeznaczona była na klasykę niemiecką i to w oryginałach. Poza tym encyklopedie, albumy, podręczniki, słowniki i poezja. Ale nie było chłamu! Znalazłam także moje ukochane pozycje: Leśmiana, Romain Rollanda, Marqueza i nie mogłam wprost uwierzyć - Antoine de Saint-Exupery i to w trzech językach, jakby się bał, że któreś tłumaczenie nie oddaje prawdy zawartej w pierwowzorze. Czyżby ten zakapior czytał "Małego księcia"? Nie możliwe, aby kochał, tak samo jak ja! Zaskoczyło mnie to, do tego stopnia, że zgłupiałam do reszty i zgodziłam się na jego przedwczesną propozycję przejścia na 'ty', a przecież jeszcze 5 minut wcześniej postanowiłam zachować dystans i nie dać się spoufalić. Uśmiechnęłam się do wspomnień. Lubiłam do niego przychodzić na herbatę i jakiś trunek. Potrafił rozmawiać na każdy temat. Nie interesował się tylko sportem i polityką. Miał pełen barek, z którego jakby nie parował alkohol. Sam pił niewiele. To też mi nie pasowało... Wzięłam do ręki kolejną kartkę, otrzepałam z resztek sadzy i wygładziłam. Spostrzegłam w swoim geście mimowolną czułość, jakby to było coś więcej niż zwykły papier zapisany zielonym atramentem... Ona też ma swój temat tabu.- Aktualny związek uczuciowy. Rozpad jej małżeństwa, spowodował u niej utratę wiary w trwałość jakiegokolwiek związku opartego na uczuciu. Uważam, że ciągle nie może się z tym pogodzić. Prawdopodobnie nadal kocha tę swoją Poduszkę. Teraz wpakowała się w jakiś kolejny układ. Starszy od niej, lekko łysiejący, szukający w kontaktach z nią lekarstwa na kompleksy. Nie widać po niej dumy z posiadania mężczyzny. Takiej dumy z jaką ciężarne kobiety wypinają swoje brzuchy, by całemu światu zaprezentować radość z posiadania partnera. Chyba znów wdepnęła w gówno. Nic dziwnego, że nigdy jeszcze nie przyszła do mojej piwnicy w środku miesiąca. Od tak, po prostu, na kieliszek ulubionej Grappy. Ona prawdopodobnie się wstydzi... A może mnie tak jest łatwiej myśleć i w ten sposób staram się w marzeniach zwiększyć swoją szansę. Nie mogłam zebrać myśli. Dopiero teraz do mnie dotarło, że on mnie kochał od samego początku. Starałam się przypomnieć sobie moment w którym to dostrzegłam. Nagle, gdzieś w pomięci go odnalazłam. Czuję jego miłość, choć zgodnie z przyrzeczeniem maskuje się całkiem nieźle. Widzę jak wiele go to kosztuje. Czasami tylko nie udaje mu się ukryć uczucia. Szczególnie, gdy jestem na niego wściekła; jego oczy uśmiechają się serdecznymi kurzymi łapkami. Nie potrafię się wtedy dłużej złościć. jest mi przy nim dobrze, bezpiecznie. Mam poczucie, że zawsze mogę na niego liczyć. Gdy po moim przyjęciu urodzinowym pomógł mi zmywać naczynia. Odczułam, że mnie kocha. Po prostu jemu sprawiało przyjemność, to że mi pomaga. Zamiast radości poczułam złość. Wściekłam się. Kto mu dał prawo wpieprzać się w moje zmywanie, w moje życie. Następnego dnia powiedziałam mu, żeby nie liczył na cokolwiek z mojej strony, że nie życzę sobie żadnej ingerencji w moje życie prywatne. Że nie chcę więcej jego czerwonych róż. Chciałem, aby bolało i widziałam, jak go boli, ta utrata wiary w szansę zdobycia mnie. I dobrze. Należało mu się. Spokojnym wyciszonym głosem przyrzekł nie przynosić więcej czerwonych róż - przynosił białe. Chciałabym mieć takiego ojca. Nie kocham go! Nie taki ma być mój Książe! Dlaczego Jan nie posiadał nawet maleńkiej części tego ciepła i zainteresowania, które daje mi Andrzej? Spotkałem ją na klatce schodowej, gdy wyjmowała reklamy ze skrzynki na listy. Zaprosiła mnie do siebie na herbatę. Siedzieliśmy w jej kuchni przy stole i piliśmy kawę. Powiedziała mi, że jestem jej przyjacielem. A chwilę później dodała, że wyjeżdża... Powtórzyła, ze jestem jej przyjacielem i zamilkła. - Ale wrócę - dodała. I po raz trzeci powiedziała, że jestem jej przyjacielem. Czekałem cierpliwie na dalszy ciąg. Wiedziałem że powie coś ważnego, ale co? Milczała, a ja czekałem. Ja patrzyłem na nią, a ona na swoją pusta filiżankę. Siedzieliśmy tak z pół godziny. - Mam raka. - Piersi? - powiedziałem, aby cokolwiek powiedzieć. - Skad wiesz? - zapytała zaskoczona. - Tak mi przyszło do głowy, bo to najczęstsza forma, u kobiet. - Pominąłem słowo rak. Co miałem jej powiedzieć, że kobieta która nie akceptuje swojej kobiecości ma zazwyczaj raka piersi, albo macicy? - Nie chciałam o tym nikomu mówić, miałam zamiar to ukryć i sama pójść na operację, ale wczoraj powiedziałam o tym mojej mamie. A dziś tobie... - Wiem, że wszystko pójdzie dobrze. - Powiedziałem bez zastanowienia. - Skąd wiesz? - Bo tak czuję. A mnie przeczucia nie mylą! - Co miałem powiedzieć innego aby ja pocieszyć. - Ale to są 3 różne narośle. - Ale w stadium początkowym! - dodałem bezmyślnie. - Skąd wiesz? - Teraz wierzysz, że wszystko pójdzie dobrze! Mnie przeczucia nie mylą. Wszystko będzie dobrze! Uwierz! - To był najcelniejszy argument, który do niej przemówił. Uwierzyła. Bardzo potrzebowała uwierzyć. Nie chciała, abym ją odwiózł. Operacja miała być następnego dnia. Gdy wróciłem do siebie to zrozumiałem, że spotkanie na klatce schodowej, nie było przypadkowe... Poszedłem na spacer, przed siebie i oczywiście 'nogi same' zaniosły mnie pod kościół Przez dłuższą chwilę, nie potrafiłam sobie przypomnieć, jak wyglądało nasze ostatnie spotkanie, natomiast wcześniejsze wydarzenia wydawały się żywe... Graliśmy w brydża z naszymi ciągle sprzeczającymi się znajomymi. Tego wieczora też się kłócili. On jej wytykał, że źle wistowała lub licytowała, ona mu zarzucała, że trzeba byś ostatnim kretynem impasując waleta... Tym razem nie drażniło mnie jego podejście do gier. Gdy graliśmy w szachy i najwyraźniej prowadził, to zawsze wykonał tak bezsensowne posunięcie, że albo w kilku ruchach dawałam mu mata, albo tracił królówkę i poddawał partię. Zaczynałam podejrzewać, że daje mi wygrać. Tłumaczył się, że dla niego wygrana i przegrana to, to samo. Twierdził, że sama gra powinna być radością. Czasami, gdy byliśmy sami, zdarzało mu się chlapnąć jakaś nieprzemyślaną złośliwość pośrednio skierowaną do mnie. Od razu orientował się, że mnie to ubodło. Nawet jeśli udawałam, że nie zwróciłam na to uwagi, to po kilku minutach przepraszał. Robił to z tak szczerym żalem za grzechy, że nie mogłam dłużej się gniewać. Natomiast nigdy nie palnął przy obcych nic niestosownego. Przebywając z nim pławiłam się w luksusie poczucia, że zawsze stanie po mojej stronie. Gdybym czarne nazwałam białym, to on gotów byłby dać się posiekać, aby to potwierdzić. Zakiełkowała mi nieśmiała myśl. Może ja go kochałam? Po powrocie wszystko wróciło do normy. Jakby to była nic nie znacząca przygoda. Nadal spotykamy się na schodach i nadal uśmiechamy się do siebie. Jednak coś załamało się i rozpadło. Nie istnieje już serdeczna przyjaźń, pozwalająca gawędzić o niczym i grać w szachy, dla samej przyjemności wspólnego spędzania czasu. Nikt nie jest w stanie zrozumieć co się odczuwa pod drzwiami sali operacyjnej, jeśli sam tego nie przeżył. Pacjent dostaje narkozę i budzi się dopiero, gdy już jest po wszystkim. Uważam, że także tym co czekają pod sala powinni dawać narkozę, bo to i tak jest czas wycięty z życiorysu. Wtedy wszystko, oprócz nadziei, traci swoje znaczenie... Trzy godziny czekania zmieniły moje życie. Te sekundy radości, gdy przewożono ją przytomną, lecz otępiałą po narkozie do sali pooperacyjnej, a pielęgniarz trzymając swoją dłoń na jej czole, uśmiechnął się do mnie - to było jak skondensowane szczęście. Wynagradza godziny niepewności, ale nie jest w stanie cofnąć przyrzeczeń złożonych Bogu. Po kilku godzinach, gdy minęła już euforia, poczułem żal do siebie, że za dużo obiecałem w zamian za udaną operację. Przecież narośl okazała się łagodna. Wycięli i już po krzyku! A ja zostałem ze swoja obietnicą, którą teraz muszę dotrzymać, że w zamian za udaną operację, ja Zaprzepaściłem wszystko, gdy siedząc na brzegu jej szpitalnego łóżka wyznałem co do niej czuję! Opowiedziałem jak przez 9 miesięcy marzyłem, o tej chwili, gdy wreszcie powiem, że kocham... W swej naiwności myślałem, że już mogę. Że ta kobieta, w białej koszuli szpitalnej, z krótko obciętymi włosami już jest kimś innym. Że już nie boi się zakochać, jakby wraz z rakiem wycieli jej ten lęk... Milczała. A nawet nie zdążyłem dotrzeć do tego miejsca gdzie miałem jej wyznać, że przez ostatnie pół roku przestałem myśleć o seksie w kategorii pieprzenia, że zapragnąłem dziecka. Opowiedzieć jak mnie ta myśl zafascynowała i stała się jak obsesja... Srebrny medal olimpijski - największe nieszczęście sportowca. Dał z siebie wszystko, a nie osiągnął celu. Ktoś go ubiegł. Za wysoko mierzył? Przecenił swoje siły? Pozostaje mu tylko gorycz rozpamiętywania całej trasy. Gdzie popełnił błąd. Nie może pogodzić się z myślą, że ktoś inny po prostu był lepszy. Ułuda, że kobieta bojąca się siebie samej, jest w stanie przyjąć czyjeś uczucie - doprowadziła mnie do tego miejsca. Po powrocie wszystko wróciło do normy. Jakby to była nic nie znacząca przygoda. Nadal spotykamy się na schodach i nadal uśmiechamy się do siebie. Jednak coś załamało się i rozpadło. Nie istnieje już serdeczna przyjaźń, pozwalająca gawędzić o niczym i grać w szachy, dla samej przyjemności wspólnego spędzania czasu. Potrafiłem cieszyć się walką dopóki trwała. Wtedy istniała nadzieja na zwycięstwo. Boże daj mi choć amnezję, jeśli śmierć to za wielkie marzenie Po powrocie wszystko wróciło do normy. Jakby to była nic nie znacząca przygoda. Nadal spotykamy się na schodach i nadal uśmiechamy się do siebie. Jednak coś załamało się i rozpadło. Nie istnieje już serdeczna przyjaźń, pozwalająca gawędzić o niczym i grać w szachy, dla samej przyjemności wspólnego spędzania czasu. Gdy wydawało mi się że przekroczyliśmy granicę, za którą już może istnieć tylko zaufanie. Powiedziała: "to musiał być sen, owszem zupełnie fajny, ale teraz pora się obudzić". Protestowałem, że to nie prawda, że nie uda się jej tego zniszczyć, że nie uwierzę w jej udawaną obojętność. Jakby to było za mało, starała się mnie ugodzić w najczulszy punkt: "- Owszem. jak na swój wiek jesteś jeszcze zupełnie miły". Nie zabolał mnie ani 'wiek' ani 'miły'. Sparaliżowało mnie jej 'owszem'. Tym 'owszem' zamknęła moje życie. Nie mogłem w to uwierzyć. Rozbeczałem się jak smarkacz. Nie jestem w stanie żyć nadal tylko po to by widzieć, jak znikają butelki z mlekiem stawiane u jej drzwi. Nie można przeżyć życia opartym o szybę oddzielającą od marzeń. Oczywiście nie raz będę wspominał te kilka miesięcy w piwnicy i przestanę tęsknić do dwunastej niebieskiej gwiazdy widocznej z końca ulicy. Nie każdemu dane było tyle nadziei. Po prostu odejdę, aby choć w ten sposób wypełnić przyrzeczenie, jeśli nie mogę To było wszystko co pozostało z pamiętnika. Inne zachowane kartki były czyste. Popatrzyłam na nasze zdjęcie z kościółkiem na wyspie. Czułam się oszukana. Łzy kapały mi na spódnicę umazaną sadzami. Nie mogłam ich powstrzymać. Nie chciałam. Otuliłam się szalem, objęłam się własnymi ramionami i skuliłam w kłębek. Chciałam wreszcie wypłakać ten żal zbierany całymi latami, jakby to była modlitwa, a nie płacz... W nocy obudziłam się z niezwykłego snu i z przerażeniem zdałam sobie sprawę, że ten sen jest odzwierciedleniem pragnień. Tak, jakby śniło moje ciało, a nie ja... Wydawało mi się, że jestem w ósmym miesiącu ciąży. Leżę na wznak, na łóżku, z szeroko rozkraczonymi nogami - jak do porodu i rozkoszuję się świadomością, że we mnie porusza się dziecko. MOJE DZIECKO! Czułam jak boleśnie kopie mnie po nerkach, jak główką rozgniata pęcherz. Doznałam nieznanej mi dotąd rozkoszy. Przycisnęłam dłonie do nabrzmiałego jak balon brzucha, aby pełniej przeżyć fizyczną radość istnienia, wraz z jej pięknem, odrazą i fascynacją, jaką daje uzmysłowienie posiadania macicy wypchanej żyjącym ciałem - takim samym jakim ja kiedyś byłam. Uzmysłowiłam sobie, że moje ciało, instyguje przeciwko mnie. Podstępnie domaga się seksu i macierzyństwa. Pragnie życia w biologiczno-zwierzęcej formie. Że nie chce podporządkować się mojemu wyobrażeniu o szczęściu. Serce mi waliło, jakby buntowało się przeciwko mnie. Opanowało mnie zwierzęce podniecenie... Czułam pogardę do Andrzeja, że jest takim kulturalnym dupkiem. Że nie był w stanie wziąć mnie siłą, nie zwracając uwagi na to jak się bronię, jak krzyczę, jak próbuję wydrapać mu oczy. Że nie umiał napełnić mnie swoim nasieniem. Że nie zmusił mnie, abym przyznała się przed samą sobą, że jestem stworzoną do życia... Tylko w ten sposób mógł mnie zmusić, abym uwierzyła w siebie... Znienawidziłabym go i jednocześnie pokochała... Za ten samczy instynkt oddałabym mu całą żarliwość, obcość i nienawiść. Wyjąć z bezsilnej wściekłości, wsadziłam palce do ust i zagryzłam z całej siły, w nadziei że ból przywróci mi choć odrobinę równowagi psychicznej. Ogarnęły mnie mdłości. Dobiegłam do sedesu, lecz zwymiotowałam tylko trochę śluzu przypominającego barwą kończącą się miesiączkę. Wróciłam do łóżka i otulona kołdrą czekałam, aż miną drgawki. Ukryłam głowę w poduszkę. W końcu udało mi się rozszlochać łkaniem przerywanym spazmami. Zapłakałam, jak kiedyś, gdy byłam dzieckiem. Twoich szorstkich rąk. Ciepła i poczucia bezpieczeństwa, które dawała sama twoja obecność. Dumy jaką mnie obdarzałaś. Zapachu twojej sukni zmieszanego z gotującym się obiadem. Twojego radosnego uśmiechu. Twoich rad i mądrości życiowej. Babciu, co ja powinnam zrobić? Babciu, jak ja mam dalej żyć?
Włochy 26-28 luty 1998r.
|
powrót |
Andrzej Setman |