Siedziałem z Danutą w Alhambrze, mojej ulubionej kawiarni w Alejach Jerozolimskich, której wystrój nie zmienił się od czasu, gdy Kalina Jędrusik wyszła za mąż za Dygata. Sącząc aromatyczną kawkę po turecku, patrzyłem przez zaparowane okno na jesienny sznur samochodów moknący w centrum Warszawy i rozmyślałem, że ta rozmowa jakoś się nam nie klei, bo ja nie jestem Kisiel, a ten lokal nie leży "Na rozdrożu". Po drugiej przesłodzonej kawce z całym mnóstwem pachnących dodatków niewiadomego pochodzenia, Danuta wreszcie skończyła opowiadać o swojej 'fascynującej' pracy i nagle zażądała:


- Opowiedz mi jakąś historię ze swojej praktyki!


- Chcesz jakąś z morałem? - Zaciekawiłem się, bo uwielbiam, podobnie jak ona, mówić o sobie i swoich osiągnieciach. Zaproponowałem: - Ty podrzuć temat, a ja coś sobie przypomnę.


- Hmmm, nie wiem... Jeszcze nigdy nie podrzucałam tematów...


- Po prostu powiedz pierwsze dowolne słowo, które przyjdzie Ci do głowy, a ja spróbuję przypomnieć sobie jakieś zdarzenie, która da się z nim skojarzyć.


- "Niepełnosprawność". - Wyszeptała Danuta tonem wiernej klęczącej w konfesjonale.


- Możliwe, że to nie jest dokładnie to, co chcesz, ale przyszła mi na myśl historia sprzed wielu, wielu już lat. - Zrozumiałem, że ten problem jest prawdziwą przyczyną zaproszenia mnie do kawiarni. No cóż, lubię Danutę... Niezbadane są wyroki Opatrzności! Teraz należało natychmiast przypomnieć sobie coś, co 'może dopomoże' poprawić jej nastrój...


- Bogusia spotkałem przed kilku laty na dyskotece w bardzo wówczas modnym klubie, do którego przychodziła jedynie Śmietanka Towarzyska z ubitymi portfelami. - Zacząłem swoją opowieść, jednocześnie wspominając tamte niezwykłe czasy, gdy sam dysponowałem niezłą gotówką.


- Obok bosko przystojnego Bogusia siedziała, wpatrzona w niego jak w obraz, ruda cizia 'Beatka'. Boguś nie tańczył, bo miał nogę w gipsie. Opowiadał jak złamał ją w Alpach Francuskich, gdy ścigał się na nartach z jakąś nieziemską Szwedką. Aby nie poturbować nieuważnej Norweżki, która bezmyślnie zajechała mu drogę, uciekł z trasy jej przejazdu w kierunku lasu tak nieszczęśliwie, że kość podudzia pękła mu spiralnie i skręcono ją dwunastoma śrubami. Kilka przypadkowych dziewczyn przysłuchiwało się historii, patrząc oczami błyszczącymi podziwem na bohaterskiego Bogusia i z zawiścią zerkając na śliczną Beatkę. Ja też mu zazdrościłem...


Drugi raz spotkałem Bogusia w ekskluzywnym klubie golfowym. Towarzyszyła mu Jasia, cycata blondyna o wzroku naćpanego aniołka. Boguś nie grał, bo miał nogę w gipsie, ale przechadzając się o kulach prowadził głośną konwersację. Opowiadał obrazowo i soczyście jak, aby uniknąć zderzenia z innym początkującym spadochroniarzem, zdecydował się na bohaterski lecz nieudany manewr, w wyniku którego kość podudzia pękła mu niefortunnie i na dodatek spiralnie. W dwunastu miejscach musieli łączyć ją śrubami, aby miała szansę kiedykolwiek się zrosnąć. Jedna z golfistek zostawiła nawet kolejkę do dołka, aby wysłuchać do końca historii nieustraszonego Bogusia, który w końcu dostrzegł jej maślane oczęta i zaoferował, aby na pamiątkę miłego spotkania złożyła swój autograf na jego gipsie. Dziewczyna zachwycona 'niezwykłym pomysłem' z radością nie tylko się podpisała, ale narysowała ślicznego ptaszka i na wszelki wypadek, gdyby Boguś potrzebował kobiecej pomocy, dopisała swój numer telefonu.


Za trzecim razem Boguś siedział pod moim gabinetem w poczekalni poradni psychologicznej. Minę miał w podkówkę, a nogę miał w gipsie. Tym razem potrącił go samochód, gdy ratował z narażeniem życia dziecko wbiegające za piłką pod pędzący pojazd. Kość podudzia musieli mu skręcić dwunastoma tytanowymi śrubami. Jednakże problem Bogusia był prawdopodobnie poważniejszy niż tylko głupie złamanie, które zapewne niedługo się zrośnie, skoro zdecydował się skorzystać z usług wcale nie najtańszego psychologa w mieście.


Zachowałem się podobnie jak bohater filmu "Karol. Człowiek, który został papieżem" egzaminujący studenta zanim ten zorientował się 'kto jest kto' oraz 'w co się tu pogrywa'. Usiadłem w poczekalni na przeciwko Bogusia i wciągnąłem go w rozmowę, która od wieków fascynuje większość facetów: czyli niewiasty plus konie (mogą być mechaniczne). Boguś znał się na temacie, szczególnie na tym pierwszym, śpiewająco. Potrafił rwać płeć piękną jak świeże wiśnie i poradami sypał jak orszak weselny ryżem! Po prostu wziął mnie za jednego z pacjentów, przed którym można pochwalić się osiągnięciami i elokwencją.


Po wejściu do gabinetu Boguś dość szybko zatuszował zakłopotanie, gdy okazało się, że to ja jestem terapeutą. Rozsiadł się wygodnie w fotelu i opierając się o kule rozkręcił kolejną opowieść. Właśnie rozstał się z wyjątkowo nieziemską szatynką o imieniu Monika, która przez długi czas szalała za nim, ale nie pasowali do siebie charakterami. Z jego wypowiedzi wynikało, że dlatego przyszedł do mnie, bo gotów jest wydać trochę forsy tylko po to, aby dowiedzieć się, czemu nie może znaleźć kobiety, z którą mógłby nawiązać trwały związek, mimo że wokoło niego cały czas kręci się pełno dziewczyn równie pięknych, a nawet inteligentnych jak on.


Jego rozżalenie zabarwione było nutką złości i pogardy, tak jakby miał pretensje, że kobiety go nie chcą. Zupełnie mi to nie pasowało - przecież przed kilkoma minutami opowiadał w poczekalni jak baby lecą na niego. Pomyślałbym, że facet jest gawędziarzem, gdybym go wcześniej nie widział w akcji w klubie golfowym.


Boguś miał większą moc przyciągania kobiet niż światło ćmy! Czyżby jego uroda stała się mu przekleństwem uniemożliwiającym stworzenie trwałego związku? Niemożliwe!


Nic mi nie pasowało. Nie wiedziałem co mam robić. Żal mi się zrobiło faceta z połamaną nogą, w gipsie... Wtedy zapaliła się w mojej głowie czerwona lampka oznaczająca 'uwaga - jesteś blisko popełnienia kardynalnego błędu'. Wiedziałem już z doświadczenia, że litość jest złym doradcą.


Wstałem, wyjąłem z portfela banknot dwustuzłotowy. Położyłem go przed Bogusiem i wyjaśniłem:


- Abyś nie był stratny, zwracam Ci więcej niż zapłaciłeś za wizytę i proszę, abyś natychmiast opuścił ten gabinet. Nie przychodź tu więcej, bo nie chcę Cię widzieć. Poszukaj sobie innych poczekalni, gdzie będziesz opowiadać swoje historyjki budzące zachwyt, a jak chcesz zrobić dobry uczynek, to idź do powiatowego dentysty, tam skrócisz komuś czas oczekiwania na resekcję lub plombowanie. "Nie ze mną te numery, Bruner!" Do mnie przychodzi się po to, aby być szczerym, a nie po to, by odgrywać monodramy. Teraz wynoś się i nie wracaj tu nigdy.


Przyznaję, że mój monolog zrobił na Bogusiu piorunujące wrażenie. Rozkleił się natychmiast i ponad pięć minut płakał jak mały chłopak zanosząc się łkaniem, którego nie potrafił opanować, zanim był w stanie wydusić pierwsze słowa: "przepraszam, ale ja muszę z kimś wreszcie porozmawiać". Schowałem banknot z powrotem do portfela.


- Aż mi serce zamarło. Zupełnie jakbym była świadkiem tej scenki. - Przerwała Danuta, wyraźnie poruszona opisywaną scenką i oburzona moim zachowaniem. - Czemu tak postąpiłeś z niepełnosprawnym?


- Złamana noga to kalectwo? Chyba nie, bo ze złamaniem jest się na zwolnieniu, a nie na rencie. - Zbiłem ją z właściwego tropu.


- Przepraszam, że przerwałam, opowiadaj dalej.


- No więc... - Wznowiłem wątek w najbardziej kretyński sposób jaki znałem, jednocześnie rozkoszując się zainteresowaniem jakie wzbudziłem u Danuty. - Gdy skojarzyłem baby lecące do Bogusia z ćmami lecącymi do światła, to pomyślałem, że te kobiety wychodzą z tego związku bardziej poranione od niego. Zupełnie jak ćmy z opalonymi skrzydłami. A wiesz, co najbardziej rani kobietę? Nie wiesz? Bo ja myślę, że oszustwo.


Najtrudniej jest zazwyczaj mówić o najważniejszych rzeczach, a dla Bogusia najważniejszą rzeczą było zachowanie pozorów, aby nie zdradzić prawdy o sobie. Tak było aż do momentu mojego udawanego odrzucenia, gdy po raz pierwszy, ktoś, zamiast mu zazdrościć albo współczuć, zanegował jego maskę, którą pokazywał otoczeniu, chroniąc prawdziwą twarz.


Boguś zarywał dziewczyny na swoje walory osobiste, roztaczając wokół siebie aurę Adonisa. One wyobrażały sobie, że następnego dnia po tym jak zdejmą mu w szpitalu gips - pójdą ręka w rękę, złączeni w uścisku spacerkiem prosto do ołtarza. Zapewne i Boguś marzył o tym, ale dzień ten nie nadchodził. Raz oszukując, musiał kłamać na każdym kroku, bo jedno oszustwo pociągało za sobą drugie, a to znów kolejne. On już nie odróżniał, co było rzeczywistością, a co tylko jego fantazją.


Gdy nie dało się dalej ukrywać prawdy, partnerka nagle czuła się oszukana, bo każda kobieta jest niezwykle czuła na punkcie prawdomówności i siódmym zmysłem jest w stanie wyczuć, że facet mija się z prawdą. Po kolei wychodziło na jaw, że jego historie nie są prawdziwe, a on jest tylko kłamcą, który bojąc się prawdy o sobie - za wszelką cenę chce zachować swój status.


Kłamiemy, kiedy się boimy...


Boimy się, gdy kłamiemy...


Ale za każdym razem to, czego się boimy, rośnie i staje się silniejsze, aż dochodzimy do punktu rozstania...


- Nadal nie rozumiem w jaki sposób Boguś kłamał. - Danutę najwyraźniej zżerała ciekawość. W końcu nie wytrzymała. - Wytłumacz mi, proszę.


- Przecież zgadłaś. Boguś był niepełnosprawny. W czasie jakiejś libacji, pijany jak kangur, wymyślił zawody w przebieganiu przez jezdnię i wpadł pod przecinak (tak Warszawiacy nazywają tramwaj). Wprawdzie przeżył, ale stracił nogę. Nie pogodził się z zaistniałą sytuacją i zamiast protezy nosił gips udając, że ma złamaną nogę. Pomysł, który wydawał się na początku tak wspaniały, spowodował w jego psychice reakcję odwrotną do oczekiwanej. Stał się osobą patrzącą wyłącznie w przeszłość i zastanawiającą się tylko, co mógł zrobić inaczej...


Pozostało mu życie w nadziei, że uda mu się powolutku, krok po kroku, zmienić swoje nastawienie do swojego kalectwa.


Życie samo w sobie jest ryzykiem i czasami wymaga od nas skoku nad przepaścią. A nawet najmniejszej przepaści nie da się przejść małymi kroczkami. Bogusiowi przez lata nie udało się przeskoczyć tej granicy.


Kłamstwo i lęk są ze sobą nierozłącznie związane i jedno drugie napędza. Gdy człowiek żyje w stanie permanentnego oszukiwania siebie i świata - to nie może wyznać swojej partnerce, że ją kocha, bo boi się, że to, co najpiękniejsze dla niego, jest także kłamstwem jak wszystko inne dookoła.


Boguś tak właśnie żył. Kochał swoje partnerki, ale one nie miały o tym najzieleńszego pojęcia, bo nie był w stanie wyksztusić, że kocha. Był przekonany, że mógłby złamać im serce, gdyby zakochały się w człowieku niepełnosprawnym. A skoro tego nie robił, to one odchodziły i jemu łamały serce. Boguś miał tak zachwiane poczucie własnej wartości, że stał się psychicznym kaleką. Tu gips nie wystarczał. Tu był potrzebny skok w przepaść.


Tym skokiem była szczerość, na którą nie mógł się zdobyć, a każdy dzień z nową kobietą tylko utrudniał sytuację. One zaczynały odczuwać, że są oszukiwane, że Boguś nie powiedział im nigdy prawdy. Kobieta pragnie szczerości, pragnie wyznań, chce zapewnień. Niewiasta jest gotowa przyjąć najgorszą nawet prawdę i pogodzić się z nią, ale nie potrafi żyć z najmniejszym nawet kłamstwem...


Prawda była dla mnie niezwykła. Boguś zakochiwał się w swoich partnerkach. On marzył o trwałym związku, nawet wielokrotnie bardziej niż one. On tęsknił do kobiet, które spały obok niego.


Najmocniej tęsknimy za tymi, którzy są tuż obok nas, a my nie możemy ich mieć...


Najbardziej brakuje nam tych, którzy są prawie namacalni.


Nie można żyć życiem rzeczywistym, jeśli się nie jest otwartym.


A ponieważ nikt nie czeka wiecznie, to jego partnerki odchodziły, często zanim jeszcze prawda wyszła na jaw i zostawiały Bogusia, który wprost wył po nocach z samotności.


- No i jak pomogłeś Bogusiowi? - Przerwała moje moralizatorskie wywody Danuta.


- Gdyby ta historia działa się współcześnie, to wystarczyłoby przywołać przykład Jasia Meli, który zdobył dwa bieguny, wykorzystując to, co ma, a nie skupiając się na tym, co stracił.


Człowiek ma tak ogromne zasoby możliwości, że większym inwalidztwem jest nie używanie tego co się ma, niż niepełnosprawność spowodowana wypadkiem lub chorobą.


Nieświadomie zmusiłem Bogusia do przyjęcia prawdy, kładąc przed nim 200 złotych i każąc mu się wynieść. Byłem pierwszym człowiekiem, który nie kupił jego historyjki, a właśnie na to podświadomie czekał, szukając rozwiązania swego problemu.


Dalej już było proste. Popracowaliśmy ze sobą kilka razy, aby odbudować jego poczucie własnej wartości i skupić się na przyszłości, którą możemy sami tworzyć, zamiast na rozpamiętywaniu tego, czego nie da się zmienić. Boguś odrzucił gips dający mu pozorną nadzieję, że czas się cofnie. Załatwił sobie protezę i chodził o lasce nie zwracając uwagi, jak inni reagują na jego kuśtykanie. W końcu przestał się bać, a więc już nie musiał kłamać.


Rok później spotkałem go na ulicy z kobietą w ciąży. Był dumny jak paw i przedstawiając Marysię (swoją partnerkę) nie omieszkał pochwalić się, że to jego robota. Maria patrzyła na niego z nieukrywanym uwielbieniem i czułością, zupełnie tak jakby między nimi nie było niedomówień. Boguś stał się szczęśliwy, ponieważ zapanował nad swoim losem używając posiadanych pozytywnych zasobów. Bajki o bohaterstwie zamienił na kontakt z rzeczywistością, bo szczęśliwi możemy być tylko tu i teraz. Jeśli odgrywamy jakieś postacie z bajek, to one - te fantazyjne postacie są szczęśliwe, a nie my. Jeśli odgrywamy postacie z przeszłości - to te historyczne kukły są szczęśliwe, a nie my - bo my jesteśmy teraz, a szczęście już było...


- Znów się podłożyłam prosząc Cię o opowiadanie, - powiedziała Danuta wycierając mocno błyszczące oczy - bo ta historia była więcej niż w połowie o mnie.


- A ja uważam, że w dużym stopniu o każdym z nas...



Warszawa 05.12.2005


 powrót

Andrzej Setman