(Opowiadanie zawiera autentyczne sytuacje ii wypowiedzi, które miały miejsce w jednej ze szkół. Nie zdarzyły się one wprawdzie w czasie jednej godziny lekcyjnej, a w przeciągu semestru. Wszystkie zostały skrzętnie zapisane w dzienniku klasowym przez nauczyciela prowadzącego zajęcia.) Już po kilkunastu minutach od rozpoczęcia lekcji, dzieci znudzone rzucaniem wszystkim, co mogłoby wyrządzić jakąkolwiek krzywdę - wyciągnęły tradycyjne kanapki z szyneczką lub baleronikiem i smakowicie mlaszcząc przeżuwały wartościowe kalorie. Zrobiło się na tyle cicho, że można było usłyszeć sygnał karetki przejeżdżającej pod oknem. - Była sobie mała dziewczynka o imieniu Edytka, która... - zaczęła Pani Nauczycielka kolejną umoralniającą pogadankę na lekcji wychowawczej, ale nie dokończyła zdania. - Czy Edytka pochodzi od "Edytora"? - od razu wtrąciła (nieco niewyraźnie z powodu sernika, który w całości zmieścił się do buzi) rezolutna Marysia. - Marysiu, jesteś rezolutną dziewczynką, ale daj szansę jeszcze innym dzieciom pomyśleć. Edytka była normalną dziewczynką, i nic nie brakowało jej do szczęścia. Jednak nie była szczęśliwa. Miała i tatusia, i mamusię, i dwie siostrzyczki z poprzednich małżeństw mamusi, i przyrodniego braciszka, a także wielu wujków, którzy przybywali ochoczo z biletami do kina lub na koncert (szczególnie podczas podróży służbowych tatusia), a mimo to nie była szczęśliwa. - A nie mogła walnąć sety, może by jej ulżyło? - podrzucił pomysł monotematyczny Jasiu, jednocześnie popijając przez słomkę jakiś płyn zawarty w butelce szczelnie opatulonej papierową torebką. Chłopczyna siedział w pierwszej ławce, aby być na oku. W tej klasie tylko najspokojniejsi uczniowie, potrafiący przespać całą godzinę, mieli przywilej rozkoszować się miejscami w tylnych rzędach. Pani nauczycielka pominęła propozycję Jasia milczeniem i kontynuowała rozpoczętą przypowiastkę. - Choć wszyscy dookoła jej mówili: "No popatrz, masz wszystko, czego dziewczynce w twoim wieku potrzeba do szczęścia. Dostajesz, co chcesz do jedzenia. Nikt ci nie zabrania nawet jeść lodów truskawkowych razem z szynką. Inni tego nie mają!". Nie pomagało - ona nadal była nieszczęśliwa. - Psze pani, czy mogę go pierdolnąć,? - Z ławki z końca sali doleciało pytanie Jacka, który miał opinię najgrzeczniejszego chłopca w klasie, ponieważ prosił o wszystko bez wyjątku. - Czemu chcesz uderzyć kolegę? - spytała Pani Nauczycielka? - Bo on chce loda. - Jacuś wytłumaczył rzeczywistą przyczynę konfliktu. - Jacku tyle razy Cię prosiłam, abyś po wielu zajęciach z asertywności odpowiadał koledze jasno i stanowczo, 'nie dziękuję' lub po prostu 'nie mam smaku na loda', a nie uciekał się do argumentów natury fizycznej. - A i ubranka Edytki - Pani Nauczycielka powróciła do przerwanego opowiadania - były wyłącznie firmowe od Nike'a, Lakosty lub Kevina i na dodatek wszystkie z tegorocznego katalogu, co powodowało... - Psze pani - wyjąkał Jasiu przerywając kolejny raz. Bo najwyraźniej już musujący płyn z szarej torebki, nadprogramowo obciążając mu nerki, skłaniał odwiedzenia toalety. To już było za wiele dla złotowłosej Anielki z środkowego rzędu, która z zapartym tchem, od początku lekcji, przysłuchiwała się opowiadanej historii. Zerwała się z ławki i podbiegła do Jasia z okrzykiem: - Jak jeszcze raz przerwiesz Pani, to tak cię pieprzę, że 3 tygodnie będziesz miał łapę w gipsie i nie będziesz w stanie sam odkapslować browarka! Jasne?! - zaakcentowała powagę wypowiedzi unosząc pionowo do góry środkowy palec wprost przed nosem chłopca. Akcja ta podziałała najwyraźniej uśmierzająco na zmysły Jasia i jego oczy, które jeszcze przed sekundą zachodziły mgiełką rozkoszy - znów odzyskały rześki wygląd. - Dziękuję Ci Anielko, że dbasz o porządek na lekcji, ale proszę cię jednak, abyś na przyszłość okazała mi nieco więcej zaufania. Cieszę się niezmiernie, że poruszony dziś temat 'poczucia szczęścia' wywołuje u niektórych z was tak bogate emocje. Zapewne będziecie chcieli podzielić się z kolegami swoimi uczuciami. - Nie chrzań farmazonów, tylko nawijaj dalej o tej Edytce. - Ucięła krótko Elżunia, która też była zainteresowana przerabianym materiałem, najwyraźniej poruszono problem, z którym zmaga się od dłuższego czasu. - Próbowano wiele różnych specyfików jak Xanadon, Aureolin, Psychozepin jednakże bez najmniejszego skutku. Edytka ciągle była nieszczęśliwa. - A czy dostała również Trójzepin wspomagany Glukoxylozyną? Mnie pomógł natychmiast, jak nie czułam szczęścia i teraz jestem jak najbardziej szczęśliwa, albo nawet bardziej - zawołała dziewczynka spod okna. - Tak droga Agnes, to wyśmienite specyfiki, jednakże również one, jak i nawet Vehiculum nie działały na Edytkę. Jej rodzice nie umieli znaleźć wyjścia i nawet podwoili swoje dawki Extasy, aby nie przejmować się zbytnio nieszczęściem dziecka. I gdy sytuacja wydawała się beznadziejna, przyszło nieoczekiwane rozwiązanie! Dostrzegli w prasie reklamę nowego gabinetu medycyny naturalnej, który rozpoczął 'działalność gospodarczą' w pobliżu ich stałego miejsca zamieszkania. Poszli. Przejęła ich adeptka sztuki medycznej i wysłuchała cierpliwie - jak przystało na młodą lekarkę, a potem rzekła. - Będąc młodą lekarką naturalną, proponuję dziewczynce podawać 3razy dziennie przed posiłkiem szklaneczkę nalewki z suszonych na słońcu kapeluszy muchomorów, zalanych spirytusem etylowym zmieszanym z olejkiem konopnym. - Ale bombowa mieszanka! - pochwalił ze znawstwem Tadziu. - Całe życie na haju! - I od tego dnia Edytka była szczęśliwą dziewczynką, bo okolica obfitowała zarówno w muchomory, a klimat był przyjazny zarówno dla uprawy konopi, jak i kartofli potrzebnych do destylacji specyfiku. Koniec historii Edytki. Drogie dzieci, czy ktoś chce nam powiedzieć, jaki morał możemy wciągnąć z tego opowiadanka? - Pani Nauczycielka podeszła do katedry, lecz zanim usiadła zgrabnym ruchem chusteczki wytarła mokrą plamę z krzesła, a jednocześnie kątem oka dostrzegła rozczarowanie w zamglonych oczach mistrza Jasia. - To proste jak drut, że tematem dzisiejszej lekcji jest medycyna naturalna! Nawet w 21 wieku nie należy jej lekceważyć, bo czasami ma skuteczniejsze środki, od farmakologii opartej na syntetykach. - Odpowiedziała wszystkowiedząca Marysia, jednocześnie przyglądając się lubieżnie swoim nogom wyciągniętym na blacie ławki. - Brawo Marysiu, ślicznie podsumowałaś dzisiejszą lekcję. Nic dodać nic ująć. Na Ciebie można zawsze liczyć. - Zapiała Pani Nauczycielka z zachwytu. - Po tak udanym wykładzie możemy się udać na dużą przerwę, którą za chwilkę oznajmi nam szkolny dzwoneczek... - Chciała zgrabnie zakończyć Pani Nauczycielka. - Psze pani - wyrwał się z ostatniej ławki Kaziu, znany z tego, że zadawał takie pytania, tak jakby nie rozumiał rzeczy oczywistych, - a co było Edytce, że czuła się nieszczęśliwa? - Kaziu! Przecież to bez znaczenia! - pobłażliwym głosem odpowiedziała Pani Nauczycielka. - Po to opowiedziałam tę historyjkę, abyście zrozumieli, jak cenne są lekarstwa produkowane z roślin. - A czy nie można było jakoś inaczej pomóc Edytce, zamiast poić ją takim świństwem? - Doleciał spod okna głos Anielki, która aktywnie brała udział w słuchaniu. - Może i można ... ale po co ? Skoro lekarstwo zadziałało! A poza tym - z lekkim rozdrażnieniem odrzekła Pani Nauczycielka - specyfiki medycyny naturalnej są nieszkodliwe. - Psze pani, a nikt nie zainteresował się, czemu Edytka była nieszczęśliwa, może ją kurna grzybica pochwy męczyła, albo zamiast sterty lalek chciała mieć pluszowego misia z wibratorkiem? - Spytał Jasio, a po oczach widać było, że po dobrym napoju, jego zaspokojone zmysły przez kilka godzin pozwolą mu zająć się nauką. - A może Edytka powinna sama się zmienić lub zmienić coś w swoim otoczeniu, aby poczuć się szczęśliwszą? - Dalej próbowała ciągnąć zakończony temat Małgosia, która od miesiąca nie zabierała głosu, a ponieważ lubiła czarne stroje i była poważną dziewczynką spędzającą całe przerwy w kaplicy szkolnej, to koledzy przezywali ją pingwinem. - Dzieci, co dziś z wami się dzieje? Ja wam z okazji Dnia Psychiatrii przygotowałam przypowiastkę z morałem, a wy nie potraficie tego docenić! - W głosie Pani Nauczycielki słychać było wyraźną nutkę irytacji pomieszanej z rozczarowaniem. - Oczywiście, że można było posłać Edytkę na psychoterapię, ale po co? Dużo szybsze efekty dają lekarstwa, a poza tym są one o wiele tańsze niż godziny spędzone na kozetce u terapeuty! Ważny jest wynik, a nie sposób. Przecież to trzeba być idiotą, aby chodzić po schodach skoro jest winda. - A ja słyszałem jak nasz dyrektor się chwalił, że on zawsze chodzi po schodach, nawet jak jest winda. - z zupełnie jednoznacznym uśmieszkiem wycedził przez niekompletne uzębienie Kaziu, który rozpoczął tę głupią dyskusję. - A czy Pani zastanawiała się, co można zrobić oprócz chlania wódy, łykania prochów, palenia trawy i walenia w żyłę, aby czuć się szczęśliwym? Tego już było za dużo jak na zszargane nerwy Pani Nauczycielki. Ale na szczęście sytuację i stan psychiczny uratował dzwonek. Drżącymi rękami odkręciła fiolkę Quatrozepamu i łyknęła dwie 'pięćdziesiątki', aby szybko wrócić do równowagi i nie zastanawiać się bezsensownie nad przyczyną, która wywołała u niej tak silną irytację. Wiedeń 19-22.01.2003 |
powrót |
Andrzej Setman |