 |
Cudowny (?) związek po latach
Autor |
Wiadomość |
Łucja
|
 Cudowny (?) związek po latach
Kiedyś wydawało mi się, że wystarczy dużo miłości i wspólna praca. Były też te same wartości, zainteresowania, wzajemna pomoc w trudnych sytuacjach...Wychowaliśmy dwie wspaniałe córki, pobudowaliśmy dom...Całe moje życie to mąż, dzieci, dom, praca i tak w kółko. Aż uświadomiłam sobie, że mam tak dużo powodów do szczęścia, a go nie czuję. Wręcz przeciwnie- czuję tylko ciężar codziennych kłopotów i nie widzę przed sobą niczego dobrego, tylko starość i samotność. A że wizja starej, zrzędzącej baby nigdy mnie nie pociągała, poszłam się "leczyć". Bardzo silne wypalenie zawodowe i granica depresji. Pracowałam nad sobą. Przeczytałam mnóstwo książek, w tym Pana Andrzeja Setmana. Zaczęłam się cieszyć każdym dniem. Zaczęłam lepiej żyć. Przestałam narzekać, rozwiązywałam codzienne problemy na spokojnie. I co?! Mojemu mężowi się to nie podoba  Nie lubi, gdy wychodzę z domu, nie lubi moich znajomych, najchętniej zamknąłby mnie na klucz. Wybrał się ze mną w wakacyjną podróż (kocham podróże!), ale cały czas dawał mi do zrozumienia, jak bardzo się dla mnie poświęca. Bardzo często się dla mnie poświęca i wszystko dla mnie robi, a ja...Nie wiem właściwie, co robię złego, bo też całe życie pracowałam zawodowo+w domu. Wszystko jest ok, kiedy siedzę w domu, zachowuję się jak matka-Polka, o nic nie pytam, niczego nie chcę. Ale czy tak mam już żyć do śmierci? Znów przestałam się śmiać, znów mam wewnątrz wszystko ścisnięte, zaczęło mi dokuczać serce 
|
środa, 18 lis 2009, 08:52 |
|
 |
gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
hmmm. Mój "cudowny" związek po latach sie rozpadł. Czy żałuję? Nie. Bo akurat w MOIM przypadku to było wtedy dobre rozwiązanie. Możliwe, że gdybym WTEDY, miała podejście takie do życia, jak dziś - uratowałabym nas. Może tak, może nie. Nie chcę patrzeć w przeszłość. Z drugiej strony - WTEDY było niemożliwe, żebym miała takie podejście do zycia, jakie mam dziś, więc rozstanie wyszło mi na dobre. Czy jemu też? - mam nadzieję, że tak. Związek przestał byc rozwojowy, utkwiliśmy w jednym miejscu.
Dzis myślę, że najwazniejszy jest dystans, tzn. zobaczenie całej sytuacji tak, jak by dotyczyła nie mnie i jego, lecz jakiejs innej pary. Dziś zadałabym sobie pytania: Co jest do zaakceptowania? Czego on się boi? Czy ma podstawy, by się bać? itp. Poza tym zapewnienie o uczuciu, jeśli jeszcze jest, poczucie humoru i rozmowy i słuchanie: co się nie podoba, w czym mogę iść na kompromis, a w czym nie, bo już NIE CHCĘ. Nie obwinianie, nie "ty-kanie", lecz mówienie o swoich uczuciach, jakie mam w takiej sytuacji. I patrzenie z dystansem równiez na swoje uczucia tak, jakby przeżywała je "ona" we mnie. serdecznie pozdrawiam
|
środa, 18 lis 2009, 10:45 |
|
 |
Gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
gość napisał(a): Dziś zadałabym sobie pytania: Co jest do zaakceptowania? Czego on się boi? Czy ma podstawy, by się bać? itp. Poza tym zapewnienie o uczuciu, jeśli jeszcze jest, poczucie humoru i rozmowy i słuchanie: co się nie podoba, w czym mogę iść na kompromis, a w czym nie, bo już NIE CHCĘ. Nie obwinianie, nie "ty-kanie", lecz mówienie o swoich uczuciach, jakie mam w takiej sytuacji. I patrzenie z dystansem równiez na swoje uczucia tak, jakby przeżywała je "ona" we mnie. serdecznie pozdrawiam I tu pojawia się problem główny. Mój mąż ze mną nie rozmawia  My wymieniamy jakieś zupełnie nieistotne informacje. Proba rozmowy kończy się: "Znowu coś wymyśliłaś! Mam ważniejsze problemy! Kobiety mają inne mózgi!" Przeszłam szkolenie z komunikacji. Wiem, co to komunikat "ja". Po wielu próbach doszło do tego, że zastanawiam się kilka dni zanim coś powiem, a i to ze ściśniętym gardłem  Chciałam zaciągnąć męża na terapię małżeńską, by mnie usłyszał. Skończyło się awanturą, w trakcie której usłyszałam, że "traci do mnie cierpliwość"  A ja tylko chciałam mu przekazać, że lubię ludzi i chcę się od czasu do czasu widywać ze znajomymi. Lubię też w wakacje coś pozwiedzać i jeśli on nie ma ochoty, to może pojadę z koleżanką albo córką? Chciałam też, by zauważył, że nie zrzuciłam na niego całej odpowiedzialności za byt materialny rodziny, tylko też pracowałam i pracuję...
|
środa, 18 lis 2009, 11:16 |
|
 |
gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
kurczę, nie lubię doradzać, ale tu aż się prosi. No, to ja bym przestała się katować i próbowac docierać, a zaczęła robić swoje, tzn. to co CHCĘ robić. A co będzie, to będzie. Może w końcu mąż poprosi o rozmowę ... 
|
środa, 18 lis 2009, 11:44 |
|
 |
Gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
Coś zle nacisnęłam i powyżej wyświetla sie "gość" zamiast mojego imienia.
|
środa, 18 lis 2009, 11:45 |
|
 |
?
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
gość napisał(a): No, to ja bym przestała się katować i próbowac docierać, a zaczęła robić swoje, tzn. to co CHCĘ robić. A co będzie, to będzie. Może w końcu mąż poprosi o rozmowę ...  Robiłam tak 1,5 roku. Równia pochyła. Kompletnie się pogubiłam. Chciałam trochę radości, bo życie ucieka. Wywołałam bunt. I wcale nie śmiałam się z byle powodu "jak głupi do sera". Byłam spokojna, rzeczowa, konkretna, a przy tym pogodna i zadowolona z życia.Mąż za to coraz bardziej "cierpiący". Właściwie nie wiem, po co zaczęłam tu pisać. Chyba podświadomie szukam jakiegoś ratunku, a utknełam i nie mogę ruszyć z miejsca 
|
środa, 18 lis 2009, 11:55 |
|
 |
gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
no, to najlepiej do Andrzeja - gorąco polecam: świetna terapia i zabawa:)
|
środa, 18 lis 2009, 12:01 |
|
 |
gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
[quote="Gość"]I wcale nie śmiałam się z byle powodu "jak głupi do sera". Śmiać się, jak "głupi" do sera to bardzo cenna umiejetność:) No, powiedz, kto dziś potrafi ot tak po prostu - smiac się, z byle powodu, z "głupiego" powodu, np. do kawałka sera:):):). Nie ma głupich powodów do spontanicznego, radosnego smiechu! Życzę Ci, bys miała ich w życiu jak najwięcej.
|
środa, 18 lis 2009, 20:23 |
|
 |
Łucja
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
gość napisał(a): no, to najlepiej do Andrzeja - gorąco polecam: świetna terapia i zabawa:) Trochę dla mnie daleko  Ale nie wykluczam. Bardzo podobały mi się fragmenty książek, mówiące o braniu życia we własne ręce i o czerpaniu z niego radości. Zrobiłam tak i było mi z tym wspaniale. Niestety, mąż "sprowadzał mnie na ziemię". Wyszło na to, że albo wspólna terapia, albo rezygnuję z wielu spraw, które są dla mnie ważne, albo powinnam odejść  Ale jak odejść po 30 latach?! Cały czas przypominają mi się dwie bohaterki książki "Nie...chcę żyć". Jedna tkwiła w nieszczęśliwym związku. Druga wybrała życie samotne. Obie były nieszczęśliwe.
|
czwartek, 19 lis 2009, 08:17 |
|
 |
gość
|
 Re: Cudowny (?) związek po latach
W moim przypadku było tak (co uświadamiam sobie dopiero teraz): przez dwadzieścia pare lat czułam się w związku nieszczęśliwa, ale udawałam, ze jestem szczęśliwa, że akceptuję taki a nie inny podział ról w naszym związku itp. Udawałam - także przed sama sobą. Pomijam tu jakies drobne scysje, obniżenia nastroju. I nagle po tych dwudziestu paru latach – oświeciło mnie, ze ja tak nie chcę, że chcę inaczej, ze przecież można inaczej. Można powiedzieć – dorosłam do zmiany i do przyznania się przed samą sobą, że to co było – nie odpowiada mnie. Ale jak miał się odnaleźć w tym mój facet? Nagle dowiaduje się, że przez dwadzieścia pare lat – unieszczęśliwiał mnie. Jego ego na pewno poczuło się bardzo urażone. Nic dziwnego, ze kurczowo trzymał się starego schematu, nie chciał słyszeć o nowym i próbował mnie znów „sprowadzić na ziemię”. Bo inaczej musiałby zaakceptować to, że jako partner przez tyle lat nie sprawdził się, tylko – nic o tym nie wiedział. Być może akceptowałam tamten wcześniejszy układ (w mniejszym lub większym stopniu), ale – dzieci dorosły, przestałam czuć się potrzebną Matką- Polką i zapragnęłam dla siebie czegoś innego. Ja – zapragnęłam. Ale – czy mój partner dorósł do zmiany? Czy był w stanie to zrozumieć? Dziś jestem samotna i uczę się czerpać radość z małych rzeczy, zauważać to, co świat daje i cieszyć się tym. I nie mieć wobec siebie, innych i świata żadnych oczekiwań. Czy jestem szczęśliwa? Powiedzmy: szczęśliwsza. Samotność to nie był mój świadomy wybór, raczej akt desperacji, rezygnacji, ucieczka. I dlatego trudno było mi przez dłuższy czas zaakceptować się w tej nowej roli. Ale - "wybrałaś" , babo, to ciesz się tym, co masz:). Tak to wyglądało u mnie ... Skontaktuj się z Andrzejem. Terapia z nim to przede wszystkim autoterapia – początkowo pod jego kierunkiem i tu nie trzeba wielu spotkań. W dużym stopniu wystarczy kontakt internetowy. Pozdrawiam Cię sedecznie
|
czwartek, 19 lis 2009, 10:48 |
|
|
Kto przegląda forum |
Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot] i 1 gość |
|
Nie możesz rozpoczynać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz edytować swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz dodawać załączników
|
|
 |